Ciekawa relacja rządowej gazety bulwarowej, zaliczanej przed wojną do organów, za pomocą których politycy obozu Józefa Piłsudskiego oddziaływali na naród, dostarcza nam obraz ogromnego kryzysu i bezrobocia panującego wówczas w Zduńskiej Woli. Gazeta w nr 163 na swoich stronicach, zarzucała właścicielom miejscowych fabryk, fatalne traktowanie swoich robotników, porównując zduńskowolskich fabrykantów w mocnych słowach wprost do laseczników, czyli bakterii i zarazków mających kształt laseczek.
O tym, że w okresie międzywojennym w Zduńskiej Woli nie było kolorowo, szerzyło się masowo bezrobocie, a ludziom żyło się ciężko, wiemy nie od dziś. Jednak obecnie nie mamy pojęcia jak fatalna była wówczas sytuacji mieszkańców zatrudnionych w miejscowym przemyśle. Warto przytoczyć obraz tamtych lat w wydaniu warszawskiej prasy. Autor tekstu o inicjałach L. R-ch relacjonował wówczas (pisownia oryginalna):
Zduńskiej Woli grozi znów fala nowego bezrobocia. Oto miejscowi przemysłowcy wypowiedzieli robotnikom pracę i za dwa tygodnie mają zamilknąć maszyny w wielu miejscowych fabrykach i fabryczkach.
Robotnicy nie są specjalnie przerażeni tą zapowiedzią. Przyzwyczaili się, że co pewien czas praca w Zduńskiej Woli zamiera, a do ich izb zagląda widmo głodu.
Wyzysk stary, jak samo miasto
Dola robotników w tem fabrycznem mieście nigdy nie była znośna. Panował tu zawsze wyzysk polskiego robotnika przez przemysłowców, rekrutujących się w przeważającej liczbie z obcego, napływowego elementu.
Od chwili powstania w Zduńskiej Woli przemysłu tkackiego i włókienniczego, ściągają tu trudną do powstrzymania falą mieszkańcy okolicznych, biednych, zawsze przeludnionych wiosek. Istniał więc tu i istnieje nadmiar sił roboczych.
Wykorzystywali tę okoliczność bezlitośnie panowie fabrykanci. To też zawsze tak było, że robotnik zduńskowolski otrzymywał za swą pracę daleko gorsze wynagrodzenie, niż jego koledzy z sąsiednich miast przemysłowego okręgu łódzkiego.
Można śmiało zaryzykować twierdzenie, że robotnik zduńskowolski był zawsze parjasem wśród proletarjatu okręgu łódzkiego. To traktowanie robotnika wywoływało już nawet w ubiegłem stuleciu nieczułem na ogół na ludzką niedolę, głosy oburzenia i protestu.
Pod koniec ubiegłego wieku rozlega się pierwszy głos ostrzeżenia. Jeden z miejscowych pastorów w swej kronice kościelnej pisze:
– „Fabrykacja stoi nietęgo. Dosyć znaczna ilość warsztatów stoi bezczynnie. Fabrykanci korzystają z tego zastoju i płacą tkaczom zaledwie połowe zeszłorocznych zarobków, a kto się na taką zniżkę nie zgadza, natychmiast jest pozbawiany pracy. To postępowanie fabrykantów wywoła z czasem bardzo smutne następstwa”.
Tak było przed 50 laty. A dziś? Dziś znów możemy śmiało powtórzyć powyżej przytoczone słowa: „Fabrykacja idzie nietęgo!”
Przyczynia się do tego smutnego położenia robotników w Zduńskiej Woli specjalny charakter miejscowego przemysłu. Zakładów przemysłowych w pełnem tego słowa znaczeniu właściwie tutaj niema. Istnieją tylko 3 większe fabryki, a resztą stanowi – jak mówią robotnicy – przemysł „dziadowski”.
Jest to przemysł – jeśli tego słowa użyć można na określenie pół-chałupniczej produkcji – czysto zarobkowy, to znaczy, że stanowią go niewielkie fabryczki, biorące na kredyt surowiec z łódzkich zakładów przemysłowych i dla nich go przerabiające. Najczęściej w jednej miejscowej fabryce znaleźć można kilku właścicieli, którzy dzierżawią „kątem” jeden, dwa lub trzy warsztaty i zatrudniają przy nich po kilku robotników.
Ludzie – laseczniki
Ten pół-chałupniczy, pół-fabryczny system pracy odbija się jak najfatalniej na zarobkach, na zdrowiu robotnika, na kondycji fizycznej i wartości duchowej jego potomstwa.
Aby móc konkurować z potężnym przemysłem łódzkim, miejscowi „fabrykanci” przerabiają, otrzymany z Łodzi surowiec po tak niskiej cenie, że łódzkim przemysłowcom nie opłaca się nawet przerabianie go we własnych fabrykach, w których robocizna znacznie drożej kosztuje. I dlatego chętnie oddają go do Zduńskiej Woli, ograniczając się do wykańczalnictwa.
Miejscowi przedsiębiorcy fabryczni nic jednak na tak niskich cenach nie tracą. Zarabiają wystarczająco i na dobrą faszerowaną rybkę, na kugiel i sobotnią chałę, na „bady“ dla żon i posag dla córek. Odbijają sobie całą wartość konkurencyjnych obniżek na zarobkach robotniczych.
Ci liczni „przemysłowcy” mogą być przyrównani tylko do laseczników gruźlicy, gdyż, jak one, wtargnęli w słaby organizm gospodarczy naszego kraju, wyzyskali jego wady i teraz tuczą się żywemi sokami zabiedzonej ludności, złaknionej pracy pod każdą postacią.
To pasożytnictwo przemysłowe, żyjące z odpadków właściwej produkcji i wyzyskujące bez litośnie robotnika, to jedna z najgroźniejszych przyczyn degeneracji fizycznej i duchowej, to jedna z przyczyn, dla których poborowi w naszych fabrycznych miastach i osiedlach są coraz słabszym elementem, coraz lichszym materjałem wojskowym.
W obronie zdrowia fizycznego narodu
Nie tylko więc ta forma „przemysłu”, jaka gnieździ się w Zduńskiej Woli, a jaka na każdym kroku w Polsce spotykamy, jest szkodliwa gospodarczo i społecznie, ale jest ona również niebezpieczna z punktu widzenia państwowego, bo obniża zdolność obronną naszego narodu!
Synowie robotników, z których w Zduńskiej Woli po fatalnie urządzonych fabryczkach całą energię i zdrowie wyciskają ludzie, dla których Polska – to puste słowo, nie mogą być pełnowartościowymi żołnierzami.
W walce o lepsze jutro naszego państwa na ten gatunek „laseczników“ osłabiających nasz organizm państwowy, będziemy musieli baczniejszą zwrócić uwagę!
Zduńska Wola to jeden ze smutnych przykładów fatalnego gospodarowania energją i pracą naszej ludności.
Koniec sprawy Assange'a. Ugoda z USA zapewnia mu wolność
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?